Tornada, trzęsienia ziemi i powodzie to czynniki, które zachęcają nas do pójścia do kina. Filmy katastroficzne to jedne z tych, które na prawdę warto zobaczyć na dużym ekranie, szczególnie ze względu na efekty specjalne. Jeżeli dodatkowo mamy do czynienia z filmem z pod znaku found footage, powinno wyjść nam coś spektakularnego. Jak było w przypadku filmu „Epicentrum”?
Lato, małe miasteczko, koniec szkoły. Film przedstawia historie dwóch różnych grup ludzi (typowej rodziny z problemami i niespełnionych łowców tornad, którzy w ludzkim nieszczęściu próbują znaleźć materiał na film idealny), które łączą się za sprawą nadejścia tornada, które z pozoru wyglądające na niegroźne, przeradza się w coś, czego nie spodziewali się ani mieszkańcy miasta ani meteorolodzy.
Sam film możemy podzielić na dwie części – jedna, z efektami specjalnymi, która skupia się na przedstawieniu siły niszczącego żywiołu i druga, fabularna, gdzie zostały „powciskane” jakby na siłę dialogi bohaterów. O ile efekty były całkiem niezłe, tak sama fabuła filmu była bardzo średnia. Nawet w kulminacyjnych momentach, gdy moglibyśmy spodziewać się zaskakujących rozwiązań, dostajemy akcję zakończoną happy endem, co mnie osobiście bardzo drażni. Rozumiem, że twórcom zależało na naturalnej grze aktorów i utrzymanych w takiej samej stylistyce dialogów, ale nijak amatorskie teksty mają się do profesjonalnych ujęć, których nie możemy na pewno zaliczyć do kręcenia „z ręki”. Jednymi słowy, film miał być paradokumentem, jednak autorom chyba nie do końca udało się osiągnąć zamierzony efekt.
Od strony efekciarskiej „Epicentrum” zasługuje na duży plus – scen ze zjawiskami pogodowymi jest sporo, wyglądają realistycznie i przerażająco. Końcowe momenty w filmie zapierają dech w piersiach, a zniszczenia jakie dokonuje trąba powietrzna szokują i dają do myślenia. Film zdecydowanie mógłby być grany w technologi 3D – ja nawet bez okularów unikałam latających obiektów 🙂
Fabularnie film nie różni się niczym od większości średniej jakości amerykańskich produkcji. Ojciec samotnie wychowuje dwóch dorastających synów, którzy nie zawsze się zgadzają. Na początku kłócą się, na końcu godzą. Z drugiej strony wredny filmowiec z przerośniętymi ambicjami okazuje się być empatycznym i pełnym poświęcenia człowiekiem. Patetyczne dialogi, rodzinne kłótnie, zgliszcza pozostałe po kataklizmie – czego chcieć więcej…?
Ogólnie „Epicentrum” wywarło na mnie pozytywne wrażenie. Być może jest to spowodowane ostatnimi scenami, które były epickie pod względem efektów specjalnych. Minusem jest na pewno długość filmu – skondensowanie całej fabuły w 90 minutach pozostawiło we mnie lekki niedosyt, podobnie jak i brak emocji u bohaterów.